ISSN 2657-9596
Foto: Flickr by Macie3k

Rzeka w mieście. Gdzie jej szukać? Najłatwiej podczas powodzi!

Artur Furdyna , Radosław Gawlik
27/05/2017

„ Zalany Białystok i ileś tam innych miast, miasteczek i wiosek. Wszędzie, gdzie pada trochę większy deszcz, ten sam scenariusz – pięknie wybetonowane place, od ulic po fasady zabudowań, i przy dłuższym opadzie atmosferycznym każde obniżenie terenu zamienia się w jezioro, z infrastrukturą włącznie. A wszystkiemu winna WODA? GRAWITACJA? Nie, winien jest brak wyobraźni, wiedzy i zrozumienia Natury. Aby coś dobrze zaplanować, potrzeba wszystkich danych, a klimat i Natura są dość skomplikowane dla analityków. Jak widać.”

komentarz do filmu ukazującego podtopienia w Białymstoku w dniu 8.05.2017 (link)

Rzeka idealna w mieście już była. Przez wieki, od osad po miasta na terenie obecnej Polski, podobnie jak na całym świecie tysiące i setki lat wcześniej, zabudowa miała miejsce do granicy cyklicznych wezbrań. Fakt, były one zdecydowanie bardziej cykliczne niż obecnie, lecz tu już trzeba docenić ostatnie nieco ponad sto lat. Postęp w rozwoju technologii dał naszemu gatunkowi narzędzia, dzięki którym zaczęło się wielkie ujarzmienie Natury.

Przez ostatnie kilkanaście dekad człowiek, zachłyśnięty tymże postępem, utracił kontakt z rzeką i poczucie szacunku dla niej. Skrajnością było jej zamykanie w kanał lub w rurę na „wyższym” etapie rozwoju cywilizacji przemysłowej i miejskiej. Zmianie tej towarzyszyła agresja semantyczna wobec potoku czy strumienia. Tracił on swoją własną nazwę Struga, Biała czy Żywa na rzecz stygmatyzującej i swojskiej Ściek lub Smródka, czy bardziej inżyniersko – kanał A, B, C. To nieodległa przeszłość. W Chorzowie Rawę zakuto w rurę z fanfarami w 2010 r. Towarzyszyły temu tytuły: „Rawa w Chorzowie przykryta. Nareszcie przestanie śmierdzieć!”

Przygotowując te kilka słów refleksji o rzekach w mieście, natrafiliśmy na ciekawą prezentację „Rzeka w mieście” autorstwa dr hab. inż. arch. Anny Januchty-Szostak z TUP w Poznaniu*. Polecamy – zobaczycie zdjęcia z Chorzowa i nie tylko. Jest to bardzo solidne rozwinięcie inżyniersko-architektoniczne tematu wód w mieście z przykładami z Polski i świata. Czytelnikom zdolnym do odrobiny autokrytyki polecamy także pod rozwagę filmik: https://www.youtube.com/watch?v=UXdrKHo7Jpk  Pomijając sarkazm autora, ukazuje on gorzką prawdę. Już przy stosunkowo niewielkim deszczu oglądamy dziś efekty błędnej polityki zarządzania wodami realizowanej przez lata.

„Powódź jest dziełem człowieka”

Hasło takiej treści, z inicjatywy prezesa Fundacji Oławy i Nysy Kłodzkiej, zawisło w formie tablicy na wysokości ok 1,5 m na fasadzie jednej z kamienic przy ul. Traugutta po największej powodzi w historii Wrocławia w 1997r. To znak poziomu wielkiej wody, która płynęła wartkim nurtem między poniemieckimi kamienicami w lipcu pamiętnego roku. Mówiono wówczas, że to rzeka Oława, płynąca normalnie równolegle do tej ulicy około 100-200 metrów dalej, ale kilka metrów niżej, podniosła się te 1,5 m nad kostkę ulicy i popłynęła wartko jak górska rzeka (tak naprawdę Oławę i Odrę, a także inne dopływy połączyła skumulowana fala wezbraniowa, zalewając Wrocław i inne miejscowości wzdłuż Odry i zamieniając je w olbrzymie rozlewiska-poldery na polach, w lasach i na ulicach ). Hasło, niestety, niedługo wisiało – zbyt drażniło pewność siebie lobby hydrotechnicznego, które zaciągało właśnie, na nasz koszt, pierwszą wielomilionową pożyczkę z Banku Światowego na ochronę przeciwpowodziową Odry.

Kolejnym programem z kredytu BŚ była ochrona miasta Wrocławia i dwa zadania – Wrocławski Węzeł Wodny i Zbiornik Racibórz. Ostatnia, trzecia pożyczka przeciwpowodziowa z BŚ, w 2015 r., podpisana została tuż przed końcem kadencji poprzedniego rządu. O dziwo, tego pomysłu rządów PO-PSL obecny, tak alergicznie odnoszący się do większości dokonań poprzedników rząd PIS nie odrzuca, nie krytykuje. Wręcz odwrotnie, co do środków na przekształcenie rzek, to wykazuje zapał, by tamte plany wzmocnić, jeszcze bardziej wszystko wyprostować i zabetonować, a co większe rzeki zamienić w autostrady wodne.

Niezależni eksperci, organizacje pozarządowe, naukowcy i samorządowcy twierdzili od lat – i podtrzymują tę opinię – że to plany mylne, o szkodliwych, wręcz katastrofalnych skutkach społecznych, ekonomicznych i przyrodniczych. Ich zdaniem będą to najprawdopodobniej suche drogi wodne (małe ilości wody oraz ocieplenie klimatu), gdy tymczasem znacznie więcej towarów można skutecznie transportować już dziś koleją, wciąż nie wykorzystaną, choć ostatnio solidnie doinwestowaną **.

Oponenci rządowych planów twierdzą i mają rację, że stojące za tymi planami działania lobby hydrotechnicznego, również pod patronatem i na konto Banku Światowego, zwiększą zagrożenie powodziowe w kraju, szczególnie w miastach i miasteczkach, gdzie ludzie nadmiernie zbliżyli się do rzeki, ulegając iluzji bezpieczeństwa wywoływanej wałami przeciwpowodziowymi.

Koalicja Ratujmy Rzeki powstała jako wyraz sprzeciwu wobec kolejnej próby odkurzenia pomysłu rodem z epoki Gierka, zainspirowanego wówczas „geniuszem” mężów ze Wschodu (słabo widać zapamiętano zniszczenie przez system radziecki wielkiego Morza Aralskiego przez wpuszczenie rzek Amu-darii i Syr-darii w kanały na pustyni w celu nawodnienia pól dla uprawy bawełny). Tamte błędy da się jeszcze usprawiedliwić ówczesnym słabym rozumieniem złożoności funkcjonowania rzek. Dziś wiedza na ten temat jest powszechnie dostępna, zaś katastrofalne skutki wcześniejszej błędnej polityki wodnej wciąż dają o sobie znać suszami i powodziami. Co sądzić wobec tego o planach PiS skanalizowania głównych polskich rzek? Planach opartych na archaicznej, skompromitowanej naukowo i praktycznie wiedzy? Koalicja Ratujmy Rzeki  stawia sobie za cel uświadomienie opinii publicznej, do czego nieuchronnie doprowadzi kontynuacja źle rozumianego zarządzania wodami, i wyperswadowanie politykom  szkodliwego kierunku oraz pomoc w przekierowaniu planów rozwojowych: z prostowania i regulowania rzek i strumieni na konieczne działania na rzecz naprawy stanu ekologicznego rzek i ich dorzeczy – dla dobra całego społeczeństwa, od bezpieczeństwa po rozwój gospodarczy.

Prostowanie i regulowanie rzek i strumieni prowadzi do zwiększenia ryzyka powodzi szczególnie w miastach, bo tam tereny są najcenniejsze i już dawno – zgodnie z planami zagospodarowania przestrzennego albo bez nich – „wjechaliśmy” i nadal „wjeżdżamy” z zabudową na tereny zalewowe. Hasło „powódź jest dziełem człowieka” jest więc prawdziwe aż do bólu – bólu tysięcy ludzi dotkniętych tragedią powodzi. A pyszałkowaci decydenci lub zwykli hochsztaplerzy nadal sprzedają „ciemnemu ludowi” historię o tym, że Wrocław po programach Banku Światowego jest już bezpieczny.

Terapia kosztowna i…szkodliwa

Pani architekt z TUP w Poznaniu na kilku prostych rysunkach i schematach wyjaśnia, dlaczego sztuczne, inżynierskie zawężanie i profilowanie do kształtu trapezu koryt rzek oraz odcinanie zalewowych części dolin przez budowę obwałowań zwiększa zagrożenie powodziowe. Brawo! Ekolodzy nie są sami. Nie są od dawna. Istnieją odważni dysydenci, śledzący to, co się dzieje w świecie, i krytykujący od lat branżę zwartego hydrobetonu, w slangu nazywaną branżą „przerobu kasy”. Doświadczony hydrotechnik, dr Janusz Żelaziński, od lat alarmuje, pokazując swoje i innych wyliczenia naukowe, że realizowane u nas programy BŚ to nic innego niż wyciąganie naszych pieniędzy i działania nie przynoszące żadnego efektu poza… zwiększeniem zagrożenia powodziowego. Wielu naukowców przyrodników, na co dzień wykonujących badania naukowe na rzekach, twierdzi to samo, a nawet więcej: że nie ma dziś żadnych argumentów za tak wielkimi ingerencjami w rzeki – ani ekologicznych, ani przeciwpowodziowych, ani społecznych czy gospodarczych. Eksperci owi podpisali i skierowali w ubiegłym roku do szefa Banku Światowego i Komisji Europejskiej apel w tej sprawie pt. „Kosztowna iluzja żeglugi śródlądowej na polskich wodach”**. Na razie bez rezultatu, choć sprawa toczy się niemrawo w obu instytucjach.

Rola i miejsce rzek i potoków w mieście

Nie jest nią skrycie ich w kanałach i betonowych opaskach. Rzeki, naczynia krwionośne krajobrazu, obok odwiecznych funkcji ekologicznych, powinny tysiącom ludzi, mieszkańców przestrzeni nadrzecznych dawać miejsce na wypoczynek, szansę na kontakt z naturą. By część z nich, a może większość, nie musiała stać w korkach, aby wyjechać „do przyrody”, a inna część nie chciała się wyprowadzać z miast, nasilając problemy deaglomeracyjne. Doliny tych rzek powinny stanowić, m. in. na wzór Hamburga, łączące się elementy zielonej sieci miejskiej służącej do przemieszczania się pieszych i rowerzystów – miejsce stałego styku Natury z mieszkańcami obszarów zurbanizowanych. Miejsce, gdzie po pracy można wejść w upalny dzień do wody i się wykąpać, a w dzień wolny odbyć wycieczkę łódką bądź kajakiem na „majówkę” tuż za miasto. Te funkcje wód płynących są znacznie bardziej realne w niedalekiej przyszłości, i to bez kosztów. W przeciwieństwie do iluzji kosztownej żeglugi bez jakichkolwiek dowodów sensowności takiego przedsięwzięcia, za to z wielkim pakietem dowodów na nieuchronnie związane z realizacją tych planów straty.

Koalicja Ratujmy Rzeki i niżej podpisani nie są przeciw wykorzystywaniu rzek, szczególnie w miastach, do transportu ludzi i towarów. Taka jej rola od wieków. Jednak ta usługa naszych rzek ma swój naturalnie oferowany rozmiar i to statki powinno się do niego – tj. do stanu wód i głębokości rzeki – dostosować, absolutnie nie na odwrót. Dewastować rzeki do wymyślonych parametrów gigantycznych barek o zanurzeniu ponad 2,8 metra (zakładana przez rząd IV klasa żeglowności)! To już było i się skończyło w XX w.

Eksperci, także hydrotechnicy z zakresu ekologii wód, których w Koalicji nie brak, są w stanie wskazać ścieżkę odzyskania żeglowności naszych głównych rzek, gdyż zarówno Wisła, jak i Odra żeglowne były jeszcze kilka dekad temu. Były żeglowne w zakresie, jakim naturalnie dysponują od kilku tysięcy lat przez znaczną część każdego roku. Odzyskanie takiego zakresu, a nie kanalizacja mogłyby być celem niejednostronnej polityki wodnej. Zarówno dla bezpieczeństwa, jak i rozwoju, rzeczywiście zrównoważonego.

Wrocław bezpieczną Zieloną Stolicą Europy?

Co się dzieje w naszym Wrocławiu, ostatnio aspirującym do miana stolicy Europy, i to „zielonej”? Złośliwie powinniśmy napisać: niech władze uporają się ze smogiem, to dużo prostsze niż „ujarzmienie Odry”.

Spoglądając na blisko 30 lat gospodarki wodnej po upadku PRL, moglibyśmy powiedzieć: mamy dużo czystszą Odrę. Można łowić ryby, które nie śmierdzą fenolem, pojawiają się gigantyczne sumy, szczupaki, nawet pojedyncze egzemplarze łososi i jesiotrów. Żegluga turystyczna kwitnie. Z daleka pewnie tak to wygląda. Z bliska jednak co rusz ludzie wskazują na spuszczanie ścieków bytowych do kanalizacji ogólnospławnej, na zabijanie życia w małych rzeczkach i strumieniach, dziś coraz bardziej przypominających kanały, na terenie miasta oraz poza nim. Udało się odbudować wały i ścieżki rowerowe na nich, mamy dużo dębów, cenny spadek po Niemcach.

Jednak Wrocławski Węzeł Wodny (WWW) to przykład mało „zielony” – dominuje w nim kosztowne zabetonowanie i zapalowanie nabrzeży i kanałów miasta. Całkowicie inaczej „zazielenia się” dzisiaj przestrzeń nadbrzeżną w innych krajach EU. Opierając się na opiniach niezależnych ekspertów, pierwszy krok odnośnie Odry we Wrocławiu powinien być kontrolą i oceną sensowności tej „twórczości”, a nie jej powielaniem na całej długości tej wciąż jeszcze poza miastem pięknej i zbliżonej do naturalnej rzeki. Objąć ona winna, jak twierdzi część naszych ekspertów, przecenianą rolę Zbiornika Racibórz, który ma jakoby obniżać falę powodziową we Wrocławiu o ponad 800 m3/s, co nawet laikowi wydaje się nieprawdopodobne (niekwestionowany raczej kanał ulgi wzdłuż rzeki Widawy ma dać efekt „tylko” 300 m3/s).

Kanały ulgi w miastach mają sens

Żeby nie było, że tylko krytykujemy, są pewnie fragmenty inwestycji w ramach WWW, które pozwalają spojrzeć trochę bardziej optymistycznie. To też może być wzór dla innych miast sensownie łączących sztukę inżynierską z wymogami przyrodniczymi, i to w kluczowej kwestii poprawy bezpieczeństwa powodziowego. W cywilizowanym świecie już od dawna wiadomo, że trzeba łączyć oddawanie przestrzeni rzekom, korzystne przyrodniczo, z odtwarzaniem terenów zalewowych – stąd coraz liczniejsze w Europie i USA programy renaturyzacji rzek (a nie ich prostowania, regulacji oraz zabudowy dolin).

Umiarkowanie pochwalimy fragment inwestycji WWW związany z uczynieniem z rzeki Widawy w mieście – kanału ulgi. W założeniach ma ona/on przepuścić 300 m3 /s szczytowej fali powodziowej, np. takiej jak podczas powodzi z 1997r. Nie wszystkim spodobała się wycinka starych dębów przy tej okazji. Poruszeni działacze lokalnej Partii Zieloni i Eko-Unii oprotestowali to w mediach, doprowadzając do kontroli na miejscu inwestycji. Interwencja potwierdziła konieczność usunięcia części drzew w ciasnych i trudnych miejscach budowy – obwałowań, gdzie zabudowa zbliżyła się do rzeki Jednak inwestor czynił starania ochrony zieleni, gdzie to tylko możliwe. Ostały się stare dęby na międzywalu i zawalu oraz w skarpach wałów, gdzie tylko dało się to pogodzić z technologią budowy uszczelnień. Stoczyliśmy symboliczny bój o jeden stary dąb, który nam wskazał ekspert i który udało się ocalić.

Oddać rzekom ich przestrzeń, a retencji szansę na powstrzymanie wody

Tereny zurbanizowane skutecznie chronić da się przede wszystkim w górze zlewni rzek, nad którymi leżą, wracając do równowagi i odtwarzając naturalne możliwości retencji całych zlewni. Część działań musi mieć charakter techniczny, jak zbiorniki suche, poldery zalewowe, kanały ulgi. Budowle takie winny jednak w maksymalnym stopniu uwzględniać wszystkie niesione zagrożenia. Szkoda, że w Polsce wciąż inwestycje te nie są dość dobrze rozpoznane w zakresie oddziaływania na środowisko, jak jest w Europie już od lat.

Odtworzenie dostatecznie rozległej przestrzeni zalewowej w dolinach rzek, odtwarzanie zbliżonych do naturalnych, zróżnicowanych morfologicznie koryt wraz z odtworzeniem naturalnej retencji w zlewni to dziś powszechny sposób na redukcję ryzyka powodziowego. W miastach obszary takie aranżowane są jako miejsce rekreacji, spotkania człowieka z Przyrodą, bez zabudowy podatnej na szkody przy zalaniu. Poza miastami rzekom oddawane powinny być znacznie większe części dolin, dla ochrony miast właśnie. Prosty rachunek dowodzi, że taniej zapłacić rolnikowi za zalane uprawy, niż naprawić zalane miasto. W zlewniach motto dzisiejszej gospodarki wodnej powinno brzmieć: „Zostaw deszcz tam, gdzie spadł”. Wodzie trzeba pozwolić wsiąkać, gdzie tylko może, gdyż w gruncie płynie 20 razy wolniej niż po powierzchni, zwłaszcza betonowej. Chodzi tu o filozofię retencjonowania i powstrzymywania spływu wody w każdym miejscu zlewni – również, a być może szczególnie w mieście, które dziś jest zabetonowywane i w którym mogą występować lokalne powodzie taką gospodarką spowodowane. Wrocław tu ma wiele do zrobienia i odrobienia. Patrząc na tereny nowo powstałych, ciekawych architektonicznie budynków np. w dawnym miejscu dworca PKS przy ul. Piłsudskiego, dominację deweloperów, niefrasobliwą wycinkę (grubo przed lex Szyszko) dziesiątków tysięcy starych drzew przy budowie WWW oraz mieszkań i biur, tysiące hektarów parkingów przy galeriach handlowych, dręczy nas pytanie, dlaczego tyle tu betonu i asfaltu, a tak mało zieleni? Kto podejmuje tak głupie decyzje? Przecież chyba niewiele droższy jest parking ażurowy, który żyje i zbiera wodę. Tańszy i piękniejszy jest teren zielony obejmujący na przykład 80 % publicznej nieruchomości przed Dworcem Głównym, a 20 % terenu utwardzonego, a nie odwrotnie. Zielona Stolica Europy – winna zatrudnić zielonych architektów i urzędników…

W zarządzaniu wodami inżynierowie potrzebują współpracy fachowców z wielu branż. Tylko interdyscyplinarne zespoły mają szansę na wystarczająco przemyślane rozwiązania. Ta oczywista prawda u nas jednak nie przyjmuje się łatwo. Tak na marginesie, jest to nasz główny zarzut wobec skądinąd dobrej i ciekawej prezentacji pani inż. architekt Januchty-Szostak. Przywoływane przez nią przykłady rewitalizacji rzek w miastach są wciąż bardzo techniczne: betony, murki, schodki na skarpach brzegowych. Widać, jak bardzo brakowało tam przyrodników. Zwracamy się do rzeki – pięknie, ale nowa wizja tej rzeki w mieście nie dopuszcza lub dopuszcza zbyt rzadko jej naturalny, dziki charakter, odtworzenie lasu łęgowego, łąki zalewowej, gdzie tylko jest na to dość miejsca. Pojawia się jednak pytanie, czy renaturyzacja nie powinna dotyczyć przede wszystkim wyprostowanych odcinków rzek i strumieni poza miastami czy wsiami. To właśnie są obszary realnego podniesienia bezpieczeństwa powodziowego miast, a przy okazji szansa odtworzenia ekosystemów, przywrócenia „dobrego stanu wód”, o którym mówi Ramowa Dyrektywa Wodna, nierozumiana chyba w Polsce przez administracje wodną.

Czy zatem na pewno renaturyzować w mieście? A dlaczego nie? To jest dziś możliwe i inż. architekt Januchta- Szostak podaje takie przykłady! Jak fajnie, że coś takiego jest już zrobione! Np. rewitalizacja rzeki Ślepiotki ( jaka piękna nazwa!) w Katowicach czy potoku Młyński w Chrudim w Czechach.

Jakość życia w mieście to nie beton, a tereny zielone, rzeki i potoki, tam, gdzie można – zbliżone do naturalnych. Kontrolowany i mądry powrót człowieka nad rzekę i w jej dolinę.

Radosław Gawlik, Stowarzyszenie EKO-UNIA, Partia Zieloni,
Artur Furdyna, Towarzystwo Miłośników Iny i Gownienicy,  Koalicja Ratujmy Rzeki

Przypisy:

*R Z E K A W M I E Ś C I E, 09.09.2013, TUP POZNAŃ, dr hab. inż. arch.

Anna Januchta–Szostak , http://tup.poznan.pl/uploads/Rzeka%20w%20miescie%20-%20wersja%20online.pdf

** Apel „Kosztowna iluzja żeglugi śródlądowej na polskich wodach” http://eko-unia.org.pl/2016/08/09/kosztowana-iluzja-zeglugi-srodladowej-na-polskich-wodach/

Jeśli nie zaznaczono inaczej, materiał nie może być powielany bez zgody redakcji.