Kiedy zaczęliśmy pracę nad spektaklem o Wiśle, uznaliśmy, że oprócz materiałów historycznych i tekstów źródłowych, warto poznać historie mieszkańców nadwiślańskich terenów. Okazało się, że pomysł był bardzo trafiony i otrzymaliśmy sześć tekstów, które stały się inspiracją do kilku scen w spektaklu „Na Wiśle śpiewają oryle”.
Autorką tekstu, który zajął trzecie miejsce, jest Urszula Dojniak.
Życie nad Wisłą
Urodziłam się i mieszkałam nad Wisłą koło Wyszogrodu do 13-go roku swojego życia, obecnie mieszkam w Płocku z całą rodziną.
Moi dziadkowie mieszkali tam od zawsze, żyli z Wisły podobnie jak moi rodzice. Dziadek łowił ryby oraz zajmował się wikliniarstwem, czyli głównie plótł kosze z wikliny, większość tego było sprzedawane. Z tego utrzymywali się wraz z sześciorgiem dzieci.
Corocznie regularnie zalewała ich powódź, kra lodowa piętrzyła się niszcząc drzewostan. Wówczas zabierali swój dobytek na łódź i ewakuowali się na wyżej położony teren. Zamieszkiwali przez długi okres u rodziny bądź znajomych.
Moi rodzice zamieszkali również nad Wisłą, tylko nieco wyżej, by uniknąć powodzi. Ojciec mój pracował zawodowo przez wiele lat na Wiśle. Pracę rozpoczął jeszcze w czasie okupacji niemieckiej. Posiadał dużą łódź zwaną „Batem” z której wyławiał z Wisły żwir (jest to gruboziarnisty piasek z dodatkiem drobnych kamyków). Wyciągał go z dna rzeki koszorem (jest to druciany kosz z drągiem) i ładował na łódź. Tak wydobyty urobek transportował w górę Wisły do Warszawy siłą własnych rąk wiosłując. Płynąc przekraczał granicę niemiecką, która była pomiędzy Rzeszą a Gubernią.
Na granicy przechodził ścisłą kontrolę niemiecką. W żwirze ukrywał mięso, czyli rąbankę, oraz nabiał, którymi zasilał głodującą Warszawę. W zamian przywoził inne dobra, takie jak buty, odzież, a nawet zegarki. Czynił to z narażeniem życia, groziła za to kara śmierci.
Nasi rodzicie Stanisława i Józef do ślubu płynęli łodzią w górę rzeki. Wówczas Niemcy zabraniali Polakom brania ślubów i zakładania rodzin w Guberni. Dlatego też udali się poza granicę, i tam wzięli ślub w Brochowie nad Bzurą.
Życie naszej 5-cio osobowej rodziny płynęło w pięknym krajobrazie. Posiadaliśmy siedlisko 1,3 ha, które stykało się z brzegiem Wisły, otoczone lasem i górami z jednej strony.
Po wojnie ojciec przez kilka lat pracował na drewnianym moście w Wyszogrodzie przy remontach. Most ten należało systematycznie konserwować, oraz naprawiać po każdej powodzi, gdyż napór wody z krą zrywał przęsła mostu. W znacznej części również żyliśmy z Wisły, łowił ryby w wiklinowe wiraszki, a przechowywane były żywe w wiklinowych sadzach zatopione w wodzie po umocowaniu ich do brzegu. Lodówka wówczas była zbędna. Z wikliny plótł również kosze, pracował również przy wycince wikliny i umacnianiu brzegu Wisły.
Posiadaliśmy drewnianą łódkę, którą systematycznie trzeba było konserwować. Woda w Wiśle była krystalicznie czysta, można było do 3 m w głąb zobaczyć czyste dno, oraz pływające ryby, których było bardzo dużo.
Wodę piliśmy bezpośrednio [z Wisły] nabierając garściami. Wyławialiśmy małże, którymi karmiliśmy kaczki, zbieraliśmy i jedliśmy jeżyny, które porastały brzeg. Wisła była również miejscem pojenia naszej żywicielki krowy i owiec.
Duże połacie plaży nadbrzeżnej lśniły czystym złocistym piaskiem.
Przed zachodem słońca powietrze pachniało, słychać było świergot ptactwa – słowik pięknie śpiewał cały miesiąc maj, żaby koncertowały rechocąc. Polskie wróble towarzyszyły wszystkim na każdym kroku. Życie kipiało ze wszystkich stron.
W okresie lata normą były kilka razy dziennie kąpiele w Wiśle.
Na Wiśle pływały umocowane boje z lampami naftowymi oświetlając wyznaczony głównie środkiem szlak żeglugowy dla kursujących statków pasażerskich i towarowych, aby nie osiadły na mieliźnie.
Od brzegu w głąb rzeki były wybudowane tamy (groble) kamienne. Na tych groblach odbywało się pranie odzieży w misce po zaczerpnięciu wody z Wisły. Płukanie odzieży [odbywało się] w wodzie wiślanej.
Obok, na brzegu i groblach, wędkowali przyjezdni wędkarze z Warszawy i Żyrardowa.
Do mrozów na Wiśle pracowały pogłębiarki wybierając piasek i żwir z dna rzeki, a następnie ładowały na barki. W ten sposób czyściły i regulowały nurt Wisły. Jednocześnie flisacy spływali z gór do Gdańska drzewo powiązane w tratwy – śpiew ich roznosił się po powierzchni wody.
Wisłą odbywały się również spływy kajakowe. Po Wiśle regularnie kursował statek pasażerski „Traugutt”, czyli parostatek. Byliśmy zaprzyjaźnieni z jego kapitanem. Płynąc obok nas witał nas sygnałem dźwiękowo - parowym. Odwzajemnialiśmy im się machaniem rąk.
Nasze częste wyjazdy do Warszawy odbywały się statkiem, trwało to kilka godzin.
Żegluga śródlądowa była codziennością. W ciągu całego niemal roku zajadaliśmy się złowionymi rybami – były to szczupaki, sandacze, węgorze i sumy. Częstowaliśmy również corocznie przyjeżdżających do nas letników z Warszawy. Ryby popijane były swojej roboty piwem bezalkoholowym z chmielu, a na przystawkę był chrzan, który rósł w ogródku. Po takiej sjeście pływaliśmy łódką po Wiśle, czasem przepływaliśmy na drugi brzeg, gdzie była dziewicza wyspa.
Również zbieraliśmy grzyby w lesie, oraz szyszki sosnowe do palenia w kuchni.
W 1960 roku wyprowadziliśmy się do Płocka i obecnie z całą rodziną oglądamy Wisłę ze wzgórza Tumskiego, gościmy też często na Powiślu.
W dawne piękne zakątki koło Wyszogrodu jeździmy na odpoczynek.
Urszula Dojniak
Płock, 24.05.2017